Oczywiście "Moja walka" czeka na swoją kolej. Będzie lekturą na październik (jeżeli nie będzie sprzeciwu większości). A we wrześniu poznamy historię "Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek". Zapraszam po książki.
A teraz krótkie wyjaśnienie, dlaczego po "Im szybciej idę, tym jestem mniejsza" potrzebujemy zmiany klimatu.
Ostatnia lektura bardzo podzieliła
grupę, niektórzy nawet nie przyszli na spotkanie, chyba z niechęci
do książki.
Rzeczywiście daliśmy się zwieść
okładce i notkom o książce. Zawartość różowej książeczki ze
starszą panią w kolorowym sweterku na okładce naprawdę nas
zaskoczyła. A od stuleci powtarzają: nie oceniaj książki po
okładce. Ale cóż, wakacje, zupełnie nowa książka i poszliśmy
na skróty, które wywiodły nas na manowce.
To ciekawa powieść, ale przejmująco
smutna. Absolutnie nie urocza, ani rozweselająca, ani tragikomiczna.
To opowieść o traumie, samotności i smutku.
Owszem bohaterka próbuje przedstawić
się z gorzkim humorem, uwypuklić absurdy własnego życia, ale nie
ma tu miejsca na śmiech. Wszyscy jesteśmy zabawni, tworzymy
karkołomne konstrukcje własnej logiki, mamy dziwne skojarzenia,
obawy, nawyki. Dlatego bohaterka w swojej ekstremalnej sytuacji i
dziwaczności jest prawdziwa i bliska. Ale trudno dostrzegać komizm
kiedy wszystko prowadzi do smutnego końca i każde zdarzenie ma
podstawę z dramaty, niezgodności, opuszczenia i samotności. To
nawet nie starość jest tu głównym problemem i źródłem
cierpienia, ona tylko potęguje, skraca perspektywę, odbiera czas na
zmianę.
Bohaterką jest kobieta (zapewne w
wieku 60+, ale określenie podeszły wiek, to stanowczo przesada),
Mathea Martinsen. Jej oczami oglądamy świat, nie dostaniemy żadnej
obiektywnie przedstawionej historii, rytm wyznacza świadomość
bohaterki. W jej opowieści wiele miejsca zajmuje mąż, człowiek, z
którym związała wszystkie swoje uczucia i potrzeby. Stopniowo
odkrywamy w jakiej jest sytuacji i dlaczego jej myśli wybierają
takie a nie inne drogi.
To nie jest historia wydarzeń tylko
przeżyć, subiektywnego odczuwania.
Jesteśmy zanurzeni w świecie jednej
bohaterki. Widzimy jej smutek, strach, samotność.
Towarzyszymy jej przez kilka dni, a
życie poznajemy z urywków wspomnień, obrazów. Wydaje się, że
poznajemy tylko to co postanowiła pamiętać i widzieć w swej
rozpaczy, podążamy tunelem rozczarowania i żalu.
Sposób prowadzenia narracji może
czytelników wprowadzić w błąd. Mathea mówi o sobie nie dbając o
chronologię, maskuje swoje prawdziwe emocje, próbuje się od nich
odgradzać, można pomyśleć, że lekko traktuje pewne zdarzenia.
Jednak to tylko sposób na ograniczenie bólu.
Poronienie, romans męża, śmierć psa
dotykają ją bardzo głęboko i dlatego ślizga się po opisie tych
zdarzeń. Ale taki mechanizm można rozpoznać, jeżeli już się z
nim zetknęliśmy, dla części czytelników ten sposób opisu może
być tylko nieco dziwnym zabiegiem literackim.
Ta króciutka powieść jest
przenikliwym studium żałoby, żalu, pogrążenia się we własnym
świecie.
I lepiej być przygotowanym na taką
zawartość, a nie na historię ekscentrycznej staruszki walczącej o
swoja przestrzeń w świecie.
PS
Uwagę o przenikliwości autorki opieram na
wnikliwej analizie Małgorzaty:)
Bo to była książka na listopad a nie sierpień ... Myślę, że letnia sceneria dodatkowo potęgowała trudne emocje, o których opowiada książka. Mimo wszystko uważam, że warto się czasem zatrzymać nad trudniejszymi sprawami w naszym życiu, nie udawać, że nie istnieją tylko przyjąć je ze spokojem i swoistą pokorą. Nie zanurzać się w nie tak jak to zrobiła bohaterka "Im szybciej idę tym jestem mniejsza". W tym kontekście książka ta to swoista przestroga i studium przypadku...
OdpowiedzUsuń