wtorek, 27 maja 2014

Wizyta na Warszawskich Targach Książki

Jak obiecałam, tak uczyniłam. W piątek odwiedziłam Warszawskie Targi Książki na Stadionie Narodowym, który, dla ciekawskich, prezentuje się tak:


Nie, pustki nie uznaczają, że to był już koniec targów. Stoiska rozstawione były za trybunami, mniej więcej w miejscu, z którego robiłam zdjęcie. Można było obejść cały stadion dookoła. 

Uważam, że przeniesienie targów z Pałacu Kultury na Narodowy przyniosło im wiele korzyści. Przede wszystkim zagwarantowało dużo sprawniejszy przepływ gości. Nie trzeba już używać łokci, żeby się przecisnąć, ani peryskopu, żeby przejrzeć ofertę stoiska. Podejrzewam, że zwiększyła się również powierzchnia wystawiennicza.

Jako że od roku jestem zachwyconą użytkowniczką czytnika e-książek, niewiele miałam na targach do załatwienia, ale żeby nie wyjść z pustymi rękami, kupiłam najnowszą powieść mojej nauczycielki kreatywnego pisania Kasi Bondy. Kasia, oprócz tego, że jest inspirującą nauczycielką, pisze świetne kryminały i już wymieniana jest jednym tchem z naszymi najbardziej znanymi przedstawicielami gatunku. Wróżę jej świetlaną pisarską przyszłość :-)

Jak wspominałam, wybierałam się przede wszystkim na seminarium pt. "Napisałeś - i co dalej", o którym wspominałam tutaj.

Moje obawy dotyczące self-publishingu z jednej strony się potwierdziły, choć z drugiej, dowiedziałam się kilku nowych rzeczy, które dały mi do myślenia. Jestem zdania, że self-publishing to dobry wybór dla osób, które po prostu chcą zobaczyć swoje nazwisko na okładce, swoją powieść drukiem. Problem polega na tym, że większość wydawnictw typu self-pub (żeby nie zaryzykować: wszystkie) oferuje publikację książki ze współfinansowaniem lub całkowitym finansowaniem ze strony autora. Jeśli o mnie chodzi, nie tędy droga. Poza tym jest mnóstwo komentarzy, że tego rodzaju publikacja ma marną redakcję i korektę. Tak naprawdę za kasę można wydać wszystko. Tylko kto później taką niedopracowaną pozycję chce czytać? I który autor jej się nie wstydzi? :-)


Panie prowadzące seminarium wspominały o tym, że self-publishing ma rację bytu, o ile pisarz sam zapewni sobie profesjonalną korektę i redakcję. Podobno Ci sami specjaliści, którzy pracują w wydawnictwach, dorabiają, ogłaszając w internecie swoje usługi. Podobno można się z tym wszystkim (chyba nawet łącznie z profesjonalną okładką) zamknąć w 2000 PLN. Tyle że... mamy nasze tysiące egzemplarzy... w piwnicy :-) Bo kto nam to rozdystrybuuje? Czy kiedykolwiek zwrócą nam się zainwestowane dwa tysie?

To jest według mnie zasadniczy problem self-publishingu: zalegająca makulatura, z którą nie ma co począć. Indywidualny pisarz nie może tak po prostu iść do księgarni i powiedzieć, żeby postawili jego książkę na półce. Najlepiej w eksponowanym miejscu. Wydawnictwa płacą grube pieniądze za to, by książka ich autora znalazła się na eksponowanym stole.Tak to wygląda. Nikt książki od nieznanej postaci nie weźmie i tyle.

Jeden z słuchaczy stwierdził nawet, że on mógłby spokojnie rozdystrybuować swoją powieść pośród 1000 osób (nb. podobno 1000 sprzedanych egzemplarzy daje e-książce status bestsellera). Jakoś w to nie wierzę. Obracam się w różnorodnych środowiskach i nie mam aż tylu znajomych. Poza tym nie wyobrażam sobie, że miałabym KAŻDEMU członkowi rodziny, przyjacielowi, dalszemu i bliższemu znajomemu wcisnąć na siłę swoją książkę. Za pieniądze. Byliby mną tak zmęczeni, że moje grono znajomych szybko by się skurczyło :-) Ale ok, może u niego jest inaczej.

Kolejną opcją jest publikacja książki w formie "e". Są takie portale, gdzie można wstawić swoją powieść, wycenić i czerpać korzyści. Tutaj samemu trzeba sobie zrobić okładkę, korektę, redakcję, a więc sprawa wygląda podobnie jak w self-publishingu. Problem polega na tym, że książka jest dystrybuowana na portalu, tyle że jaki on ma zasięg? Znów konieczny jest marketing szeptany, napraszanie się. Ok, niektórzy twierdzą, że tego rodzaju promocja, jak np. fan-pejdże, jest konieczna. Zgadzam się, ale osobiście miałabym  problem ze zbytnią intensyfikacją własnych działań promocyjnych. Dlatego najbardziej cenię tradycyjną współpracę z wydawnictwem. Problem w tym, że do wydawnictw przychodzi ponad setka manuskryptów tygodniowo. Ciekawe, czy ktokolwiek przegląda u nich skrzynkę ze spamem?

Najbardziej zaciekawiła mnie instytucja agenta. Niezbyt popularna forma wydawania książki w Polsce, ale jak widać istnieje. Okazuje się, że gdy przedstawimy agentowi naszą książkę, nie będzie on ściemniał. Przyjmie ją pod swoje skrzydła tylko, pod warunkiem że uzna ją za publikowalną. Sam będzie z nią chodził po wydawnictwach, pomoże wynegocjować umowę i weźmie za to 10% od sprzedanego egzemplarza, pod warunkiem że książka zostanie opublikowana. Jeśli nie, nie weźmie ani grosza. Brzmi ciekawie, prawda?

Chętnie podyskutowałabym na ten temat z osobami zainteresowanymi. Może macie jakieś własne doświadczenia? Byliście na targach książki w tym roku? Wydaliście coś na własną rękę? Radzicie sobie jakoś z promocją? Zainteresowało się Wami tradycyjne wydawnictwo? Zapraszam do rozmowy w komentarzach.

2 komentarze:

  1. Cześć,

    Bardzo mnie zainteresowała instytucja agenta. Czy znalazłaś na nich jakieś namiary? A może poprosisz, któreś z agentów o wywiad, albo tekst własny na temat tego co oferuje?

    Miłego dnia.
    Kasia Sikora

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Kasiu!
    Na spoktaniu zostawili listę, na którą można było wpisywać swoje maile, żeby przesłali więcej informacji. Wpisałam swój. Na razie cisza.
    Spisałam sobie adres www tej agencji, ale podam Ci w prywatnej wiadomości, żeby nikt nie pomyślał, że propaguję konkterną firmę.
    Przy okazji, jeśli kogoś również to interesuje, proszę o kontakt. Od razu uprzedzam, że nie wiem, czy ta firma jest rzetelna. Jest to po prostu jedyny znany mi adres. Póki co.

    OdpowiedzUsuń